film własny
Jak widać i słychać powyżej, okoliczne bobry nie próżnują ...
film własny
Wiele się mówi i pisze o tym co każda kobieta powinna mieć w swojej szafie, jak wyglądać, jak dbać o urodę itd. Zastanawiam się tylko: dlaczego jest tyle poradników, w których dostajemy gotową receptę na to jak się ubrać, jakiej użyć szminki, jak dobierać dodatki, a tak mało tych, które promują naszą samodzielność finansową? Niezależność w związku to nie tylko umiejętność zachowania własnej tożsamości i autonomii, niezależnie od partnera, ale to także jest samodzielność finansowa kobiety, a więc zarabianie na swoje utrzymanie. O tym jakie to istotne przekonały się te z nas , którym z takich czy innych powodów "zawaliło " się życie. Jak i te, które zaznają przemocy ekonomicznej, a także i te, które ciągle tkwią w nieszczęśliwych związkach bo najzwyczajniej w świecie nie stać je na to by od niego odejść, nie mają dokąd pójść ani za co samodzielnie żyć. Niestety w Polsce ciągle jeszcze mocno się trzyma "tradycyjny podział ról", w którym to mężczyzna pracuje, a kobieta zajmuje się domem, wychowaniem dzieci i nie pracuje zawodowo. I nadal dość często słyszy się tekst :"Nie muszę pracować. Mój mąż zarabia wystarczająco dużo pieniędzy. Stać nas na wszystko". Tak, tak... oczywiście, znam argumenty o zaufaniu do partnera, o tradycji, o tym, że w małżeństwie wszystko jest wspólne itp. itd. Jasne.. Tylko, że w życiu kochane dziewczynki nic nie jest stałe, realia w każdej chwili mogą ulec radykalnej zmianie. Wszyscy wiemy jak nieprzewidywalne i przewrotne potrafi być życie. A jak nie wiemy to najprawdopodobniej prędzej czy później się dowiemy. Nigdy nie wiadomo jakie niespodzianki dla nas szykuje.... Nie musisz pracować? Stać was na wszystko ? No i spoko, tyle tylko, że ten układ będzie się sprawdzać dopóki pomiędzy tobą a nim będzie panować zgoda. Dopóki jesteście małżeństwem, parą. Dopóki chcecie i potraficie się z sobą dogadać... to i owszem taki układ może zdać egzamin. Fakty są jednak takie, że jeśli kobieta jest zależna finansowo od swojego partnera/męża to z chwilą, gdy kończy się ich związek, stawia się w bardzo niekorzystnej i mega niekomfortowej sytuacji. Zwłaszcza, jeśli wychodzi z takiego związku bez grosza przy duszy. W takim przypadku koniec wielkiej miłości, niejako z automatu, oznacza dla niej początek ogromnych kłopotów finansowych. Prawda jest taka, że żeby móc być w pełni niezależną trzeba mieć możliwość żyć samodzielnie w każdej chwili i o to trzeba wcześniej zadbać – nawet jeśli tego nie planujesz, nie wiesz, co przyniesie wam życie. Rozwód, zgon, choroba, wyjazd za granice, ujawnią się skrywane nałogi partnera, albo jakieś paskudne cechy jego osobowości jak np skłonność do agresji – naiwnie jest liczyć, że partner będzie z tobą zawsze i wszędzie, nawet jeśli wasz związek dziś jest cudowny. Nawet jeśli chwilowo zrezygnowałaś z pracy zawodowej, zawsze musisz mieć własne oszczędności i plan na utrzymanie się od zera w razie "W"... Wolność, niezależność, poczucie stabilizacji, poczucie własnej wartości i szeroki wachlarz różnych możliwości...to wszystko dają nam własne pieniądze. Z podkreśleniem słówka: "własne". Nie takie, które posiada twój mężczyzna, tylko takie, które posiadasz ty sama...
Krystyna i Stefan Chwinowie w rozmowie z Dagny Kurdwanowską, Pismo 2024
Jak się wynika z badań, brak kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem na dłuższą metę może mieć opłakane skutki. Wyniki jakimi dzielą się z nami naukowcy potwierdzają, że dotyk jest kluczowy na bardzo wczesnym etapie rozwoju człowieka i nie mniej ważny w całym jego życiu. Brak dotyku i przytulania rodzi poważniejsze konsekwencje niż mogłoby nam się wydawać. By nie wchodzić w szczegóły wystarczy wiedzieć, że jego brak stopniowo powoduje ubytki emocjonalne: niepokój, brak poczucia bezpieczeństwa, rozdrażnienie, przygnębienie. Poważnie wpływa także na poczucie własnej wartości, potęguje samotność, zwiększa stres i stopniowo pozbawia radości i energii. To zjawisko określa się nawet "głodem skóry", bo to ona właśnie jest naszym organem dotyku. I chociaż życie seksualne może wpłynąć na doraźne zaspokojenie go, to jednak ów głód nie jest potrzebą seksualną. Chodzi o coś zupełnie innego – o używanie tego organu tak jak używamy innych. Bo o ile bez seksu da się żyć, niezaspokojona bliskość na każdym etapie życia ma opłakane skutki. Dotyk działa niemal natychmiast. Od razu zmniejsza poziom kortyzolu – a co za tym, poziom stresu, który w dużej mierze odpowiedzialny jest również za choroby serca, wpływa też korzystnie na nasz układ odpornościowy, regulując jego działanie. Przytulenie, czyli dotyk działa kojąco, odpręża, zmniejsza ból i daje nie tylko wsparcie, ale także poczucie bezpieczeństwa. Dlatego też w najtrudniejszych życiowych momentach: np. choroby, problemów, żałoby, rozstania, strachu, zagrożenia, a czasem śmierci – potrzebujemy czuć czyjąś fizyczną obecność. Jak się okazuje, brak kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem na dłuższą metę może mieć opłakane skutki, dlatego warto czasem sobie przypomnieć, jak prosty gest czułości może wiele zmienić na lepsze, nie tylko w nas, ale również w naszych bliskich.
A tymczasem wielu z nas więcej czasu poświęca na dotykanie ekranu telefonu niż bliskiej osoby. Zatem przytulajmy się często a nie tylko okazjonalnie i od święta... pamiętajmy o dobroczynnej mocy dotyku, o tym, że jest wyjątkowo ważny dla naszego rozwoju, inteligencji i zdrowia...
a to oznacza, że czas skonfrontować się z faktem, iż na wydarzenia naszej przeszłości nie mieliśmy wpływu. Jednak na to co zrobimy z ich konsekwencjami w naszym świecie wewnętrznym – mamy całkowity wpływ...
A jak jest rodzina to i jej członkom przydzielono konkretne role do wypełnienia ...i o tym dziś małe co nieco. Rodzina jest swoistym systemem, rządzącym się swoimi prawami i regułami, w którym każdy element, czytaj członek rodziny, ma ściśle określoną rolę. Jakiekolwiek zaburzenia lub zachwiania w tym systemie powodują ogromne konsekwencje dla wszystkich jej członków. Każdemu znane są takie role, jak rola: żony, matki, męża, ojca, dzieci, brata czy siostry. W zdrowej rodzinie dzieci mogą pozwolić sobie na pozostanie tym, kim być powinny, mając jednocześnie świadomość wsparcia i pewności ze strony opiekunów, żyją w stabilnym środowisku, co tworzy możliwie najlepsze warunki do prawidłowego rozwoju (tamże). Sprawy komplikują się gdy do rodziny wkradają się jakieś dysfunkcje. Pod tym pojęciem kryją się nie tylko patologie, molestowanie, przemoc fizyczna, psychiczna czy seksualna, ale i rodziny rozbite, rodziny gdzie naruszane są granice dziecka, gdzie nie obce jest wychowywanie poprzez bicie, szantaże i wyzwiska, rodziny gdzie potrzeby dziecka są skrajnie zaniedbywane, a zachowania, takie jak: szarpanie, bicie dzieci, bicie się rodziców lub awantury są chlebem powszednim. W tych rodzinach dzieci przyjmują określone role, dzięki którym system jest w stanie przetrwać. O jakich rolach mówię? Oto one: np. "bohater rodziny", "złote dziecko", "dziecko maskotka", "czarna owca", "kozioł ofiarny", "ratownik", "dziecko we mgle" itp. Częste są też miksy tych ról... wszystko zależy od sytuacji jakim dziecko musiało sprostać.
Zacznijmy od początku.
Przychodzimy na świat i kompletnie go nie “ogarniamy” Wydaje nam się, że matka i my, to jedno i to samo. Potem powoli uczymy się, że jednak niekoniecznie. Odkrywamy, że poza matką kręci się koło nas jeszcze jakaś bardziej kłująca jej wersja ... ojciec. Potem długo jeszcze traktujemy tych dwoje jak bogów, którzy są wszechmocni i wszechwiedzący, bo bardzo jesteśmy od nich zależni. Często są jeszcze jacyś inni ludzie dookoła nas... są też i jacyś biegający mniejsi ludzie, którzy robią sporo hałasu... czyli ogarniamy, że mamy rodzeństwo i rodzinę. Skoro tak, to musimy sobie znaleźć w niej miejsce. Potrzebujemy przecież i to bardzo – poczucia bezpieczeństwa i przynależności. Bycia kochanymi. To podstawowe potrzeby, żeby poczuć się dobrze i spokojnie w świecie, którego nie znamy i nie rozumiemy. Będąc nieogarniającym małym człowieczkiem, instynktownie wyczuwamy, co w tej konkretnej rodzinie możemy robić, aby stać się kochanymi i odnaleźć w niej jakieś swoje miejsce... i tak oto w szalonym skrócie oczywiście, widzimy jak tworzą się role w rodzinie. Czyli coś w rodzaju indywidualnego zestawu zadań, przekonań i zachowań, które pełnimy w rodzinie, aby wspierać strukturę i równowagę, jaką sobie nasza rodzina wytworzyła. Raz przyjęte role rzadko podlegają zmianie. Utrzymanie ich jest bardzo ważne dla zachowania "równowagi" systemu rodzinnego, a jakikolwiek przejaw ingerencji czy chęci zmiany spotyka się najczęściej z dużym oporem i brakiem poparcia. Załóżmy, że poprzez działania czy podjęte decyzje któregoś z członków jego rola w rodzinie ulegnie zmianie. Przykładem może być tu sytuacja, gdy osoba będąca dotychczas np. w roli "dziecka we mgle", albo "kozła ofiarnego" poprzez terapię zacznie odzyskiwać własną tożsamość, nabierać pewności siebie i poczucia własnej wartości. Zmiana taka nie będzie jednak tym, czego system rodzinny oczekuje, jeśli więc taka osoba liczy na akceptację i poklepanie po plecach to jest w ogromnym błędzie. Każda rodzina ma swoją strukturę i sposoby osiągania równowagi. Nie oznacza to, że zawsze jest to struktura zdrowa. Taki przykład – w rodzinach alkoholowych, też jest pewna struktura i równowaga...każdy pełni podświadomie swoje role, aby ją zachować. Przykładowo może być niepisana umowa, że o uzależnieniu alkoholowym ojca, się nie rozmawia. Wiecie... udaje się, że problemu nie ma. Wprawdzie, w pokoju jest "ogromny słoń w różowe ciapki", który wpływa na wszystko w tej rodzinie, ale udajemy, że go nie widzimy, że go po prostu nie ma. Powiesz to niezdrowe... owszem masz rację, ale ta rodzina taki system sobie wytworzyła, jakoś w nim funkcjonuje, każdy w niej ma swoje zadanie, które zna i wypełnia. Dla nich jest w tym pewna stałość i przewidywalność, które w jakiś sposób dają poczucie bezpieczeństwa. Co ciekawe często zmiana tego systemu - np. w wyniku pójścia rodziny na psychoterapię jest dla nich czymś przerażającym. Bo dostarczona tą drogą wiedza burzy im "bezpieczny" system, w którym dotąd każdy się odnajdował (co oczywiście nie oznacza, że był szczęśliwy). Mimo to wizja zmian poraża. Bardzo często, nawet jeśli członkowie rodziny czują, że ich system jest niezdrowy, to i tak podświadomie dążą do zachowania go – z lęku przed nieznanym. Z tych samych powodów np. bezdomne rodziny, które po długich bataliach, wymagających zaangażowania w to wielu ludzi i organizacji pomocowych, gdy wreszcie otrzymają dach nad głową i wydawać by się mogło, jakieś podstawy na lepsze życie... i co ? I niestety najczęściej w krótkim czasie powracają do punktu wyjścia. Dlaczego ? Dlatego, że tak silna jest właśnie potrzeba odtwarzania struktury, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Dlatego najczęściej rzeczywistość już “oswojona”nawet jeśli nas unieszczęśliwia, jest tą, której się kurczowo trzymamy. Dlatego na drodze osobistego rozwoju warto jest przyjrzeć się strukturze rodziny, w której dorastaliśmy. Uświadomienie sobie ról jakie w niej pełniliśmy z całą pewnością może pomóc nam zrozumieć samych siebie, rozwikłać przyczyny wielu naszych problemów , może pomóc byśmy przestali kreować swoją teraźniejszość kiepskimi schematami z przeszłości.
Dr. Konrad Maj twierdzi:
"Gdy człowiek dostaje etykietę, ona się do niego przykleja. I człowiek ją uwewnętrznia. Przyjmuje jak swoją."
Oczywiście będąc świadomym tego co uwewnętrzniliśmy możemy taką etykietę zdjąć... wymaga to sporego nakładu pracy, ale efekty warte są wysiłku. Mało jest rzeczy tak bardzo cennych jak powrót do siebie i stopniowe odkrywanie, kim tak naprawdę jesteśmy pod tymi naszymi rolami rodzinnymi. Wyjście z określonej roli nie jest proste, ale nie jest też niemożliwe. I mimo, że wymaga wiele wysiłku, a czasem nawet odcięcia się od systemu rodzinnego, to jednak warte jest zachodu.
Odzyskanie siebie i życie swoim życiem to najwyższy wymiar szczęścia, jaki może doświadczyć człowiek.
Życie naszych przodków ich wzajemne relacje, postrzeganie świata, sposoby radzenia sobie z problemami do pewnego stopnia zostały przekazane nam i w pewnym stopniu są przez nas odtwarzane w naszym obecnym życiu- najczęściej nieświadomie. Te przekazy mówiąc po ludzku to są np. zasady, jakich "powinno się przestrzegać w życiu", zakazy, przekonania, wartości, które nieświadomie przekazują nam nasi przodkowie. Kluczem jest tu słowo nieświadomie. Wyobraźcie sobie jaką moc mogą mieć takie przekazy, które przechodzą nie przez jedno czy dwa, ale przez wiele pokoleń, pomimo zmieniających się warunków życia i otaczającego świata. Co gorsza, większość osób nie jest ich świadoma - po prostu żyje zgodnie z nimi nawet jak im nie służą. Dużą część z tego, czego nauczyliśmy się w dzieciństwie o świecie, relacjach, o nas samych odtwarzamy automatycznie w naszym dorosłym życiu, bez względu na to, czy nam to służy, czy też nie. I nawet o tym nie wiemy… Przeszłość ma wpływ na nasze życie. Mniejszy lub większy, ale ma. Przekazy międzypokoleniowe to coś, co warto wziąć pod uwagę przyglądając się swojej historii. Bywa, że nie widać tego wpływu w tak spektakularny sposób i wydaje się, że "w moim przypadku to bzdura". No cóż, zwykle dopiero gdy coś jest grubo nie tak w naszym życiu zaczynamy szukać przyczyn, zaczynamy się zastanawiać i analizować. Niestety nie wszystko w życiu jest czarne lub białe. Gdyby było, nie potrzebowalibyśmy pracy psychologicznej. Często wiele sprzecznych rzeczy nakłada się na siebie tworząc niesamowicie indywidualną i zróżnicowaną siatkę przyczyn tego, jak na ten moment wygląda nasze życie. Bo przecież kształtują nas nie tylko przekazy rodzinne ale też przeróżne inne rzeczy – choćby nasz temperament z jakim przychodzimy na świat, czy doświadczenia, które nam się przydarzają. Dlatego nawet jeśli znajdziemy przekazy międzypokoleniowe, jakimi częstowali nas nasi przodkowie i wyciągniemy je z czeluści nieświadomości, to pozostaje jeszcze pytanie, co z tym zrobimy. Czasami już sama świadomość, tego, co na nas wpływa, może wywołać zmiany i pomóc nam w rozwiązywaniu swoich problemów. A czasem nie. Czasem potrzebna jest praca psychologiczna. Tak czy inaczej, dobra wiadomość jest taka:
"Te góry, które dźwigasz – miałeś tylko na nie wejść."
Najwa Zebian
Pomyśl nad tym...
W bajkach zwykle dobro zwycięża: tych "dobrych" spotyka nagroda, a tych "złych" kara. Dzielny rycerz dostaje królewnę za żonę, a zła czarownica ląduje w lochu — za karę. Ta kara ma jej pomóc w staniu się lepszą. Tylko jakim cudem? To przekonanie, jest tak silnie obecne w naszej kulturze, że aż automatyczne. A tymczasem na złe zachowanie można spojrzeć inaczej. Wystarczy uważniej przyglądać się otaczającej nas rzeczywistości lub sięgnąć po odpowiednią literaturę by zrozumieć, że ludzie zadający innym najokropniejsze krzywdy zwykle sami takich jako dzieci doświadczyli. I że to są ogromnie cierpiący ludzie, którzy nie są w stanie postępować inaczej. Tak bardzo są straumatyzowani. Tyle że ich cierpienia nie widać, dlatego tak łatwo nazwać ich zwierzętami czy nie-ludźmi… Innymi słowy jeśli ktoś — czy to dziecko, czy dorosły — zachowuje się źle, to można założyć, że jest mu źle. Proste. A tak łatwo się o tym zapomina. Przeczytałam gdzieś w Internecie taką informację / nie wiem, czy jest prawdziwa /, ale nawet gdyby nie była, to i tak mnie urzekła. Podobno istnieje gdzieś w Afryce plemię, w którym praktykuje się piękny rytuał. Kiedy ktoś zrobi coś złego, cała wioska schodzi się i przypomina mu wszystkie dobre rzeczy, które w życiu zrobił. To zupełnie na odwrót, niż bywa u nas. I może się to wydawać absurdalne, bo tak silne mamy skojarzenie dobra z nagrodą, a zła z karą. Ale myślę, że jest w tym głęboka mądrość. Zrobić coś zupełnie odwrotnie. Zadziałać przeciwko tej niszczącej sile, która się budzi i domaga się ukarania kogoś, odpłacenia mu pięknym za nadobne. Energię płynącą z sprzeciwu i złości przekierować w inną stronę. Zrobić coś dobrego, co może wesprzeć tę osobę, która nas zraniła, i pomóc jej odzyskać równowagę. To niełatwe. Ale może przynajmniej w niektórych przypadkach warto? Wszak ludzie najbardziej potrzebują miłości wtedy, kiedy zasługują na nią najmniej...
A co gdy już ugrzęzłaś w toksycznej relacji? Najczęściej próbujesz walczyć i chcesz wygrać ze swoim toksykiem? To błąd. Przestań grać w j...