"Człowiek jest najmniej sobą, kiedy przemawia we własnym imieniu. Daj mu maskę, a wtedy powie ci prawdę."
- Oscar Wilde
Wciąż coś gramy, coś udajemy. Przed innymi, czasem przed sobą. Czasem tak trzeba ... Cóż potrzebujemy masek, aby się pod nimi chronić, a czasami nawet ukryć. Wydawać by się mogło, że maska chroni i przynosi same korzyści. Niestety na dłuższą metę nie. Zbyt częste ich noszenie i odgrywanie nałożonych ról sprawia, że coraz bardziej oddalamy się od naszej autentyczności, od siebie samych. Niezwykłym jest jak świetnie radzimy sobie z noszeniem "masek". A wszystko to za sprawą tego, co chcemy dzięki nim zyskać, a może raczej czego nie chcemy stracić. Najczęściej unikamy wyrażania tego co tak naprawdę czujemy, myślimy, tego kim naprawdę jesteśmy, ponieważ chcemy się dopasować, uzyskać aprobatę otoczenia, dostosować się do "ogółu istnienia" i z pomocą maski realizujemy swoją często nadmuchaną potrzebę akceptacji. W swoim arsenale mamy niezliczoną ilość masek ...i zakładamy je z różnych powodów. A to z obawy przed odrzuceniem, przed pogardą innych, przed bólem osądów. Nosimy maski bo boimy się, że inni zobaczą kim naprawdę jesteśmy, czy raczej kim nie jesteśmy, że nie jesteśmy idealni, że nie jesteśmy herosami itd. itp. Na modłę starożytnych aktorów na greckiej scenie, gramy na scenie naszego życia i staramy się zabawić i zadowolić publikę... martwiąc się o "właściwy wygląd", "właściwą grę " a po opadnięciu kurtyny o "dobre recenzje" naszego występu. A gdy uchowaj boże, nie ma aplauzu, owacji na stojąco, okrzyków "bis, bis"...to pojawia się strach przed odrzuceniem i samotnością. Tracimy zaufanie do siebie, dalej staramy się zadowolić cały świat, a sami zatracamy się w niezadowoleniu, frustracji, przygnębieniu... z czasem dopada nas wewnętrzne wypalenie.
Czy więc warto ...?