Nadszedł taki czas, w którym niczego tak bardzo nie pragnę, jak świętego spokoju. Komfortu psychicznego. Świadomości, że moi bliscy są cali i zdrowi, że dają radę ze swoim życiem. Pragnę życiowej stabilności. Reszta, za którą jeszcze jakiś czas temu skoczyłabym w ogień, staje się dla mnie nie wiele warta, nie ma większego znaczenia. Życie zdążyło mi pokazać, którzy ludzie ile są warci. Wiem komu chętnie poświęcić swój czas. Wiem też komu z uśmiechem pokazać środkowy palec. Nie mam żadnej ochoty użerać się z toksycznymi ludźmi, ani znosić tych rozchwianych emocjonalnie. Co to potrafią zaserwować więcej skrajnych emocji, niż dzień spędzony w lunaparku. Ani tych, którzy mówią jedno, robią drugie, przychodzą tylko jak czegoś ode mnie potrzebują. W oczy doceniają, w plecy nóż wbijają. Po prostu pragnę mieć przy sobie ludzi dobrych, szczerych, normalnych. Potrafię już wyłuskać takich w tłumie albowiem nauczyłam się rozpoznawać kto jest kim. Nie chce mi się nic nikomu udowadniać. Bo i po co ? Nie mam ochoty pędzić za tłumem. Cenię sobie swój indywidualizm. Dobrze mi z samą sobą. Nie chce mi się być na topie, być piękną, modną, w wiecznej formie. Mam za przeproszeniem w d... co kto o mnie myśli. Czy jestem w czyimś guście, czy nie. Czy moje życie, moje widzenie świata innym odpowiada. Czy ktoś mnie krytykuje i ocenia. Czy może plotkuje na mój temat. Mam to w głębokim poważaniu ! Pragnę spokoju. Świętego spokoju. I to wcale nie znaczy, że stałam się nudna, że chcę wymiksować się z życia. Nie! Jestem przekonana, że to dowodzi raczej, że moja praca nad sobą wydaje owoce, że stałam się świadomym siebie człowiekiem , trzymam ster " łodzi " , którą płynę w swoich rękach i płynę tam gdzie sama chcę ...