środa, 30 marca 2022

O pomaganiu ...


 Osoby, które wciąż troszczą się o innych, uważamy za altruistów. Ale czasem kierują nimi nieuświadomione potrzeby. Oczywiście jest tzw. zdrowe pomaganie, ale jest i takie, które nie wychodzi nam na dobre. Zdrowo jest wtedy gdy potrafimy zachować równowagę w dawaniu i braniu. Gdy potrafimy ocenić, czy mamy ku temu środki, kwalifikacje, gotowość i czas. Wreszcie, czy nie pomagamy nadmiernie lub czyimś kosztem. Niezdrowo robi się wtedy gdy nie radząc sobie ze sobą obieramy kurs na pomaganie innym. Gotowi zatracić się bez reszty nawet wtedy gdy nikt nas o to nie prosi. W relacji z drugim człowiekiem ważne jest to, by nie chcieć mu pomagać – za wszelką cenę. Konieczne jest wyrzeczenie się misyjności. Wyjście z butów RATOWNIKA. Porzucenie roli kasownika cudzych problemów. Orientacja na pomaganie, na bycie RATOWNIKIEM i ZBAWCĄ zakłada bowiem naszą wyższość. Opiera się na poczuciu, że to właśnie my wiemy: jak druga osoba ma żyć, jak postępować, jak powinna rozwiązywać swoje problemy i trudności. Sugerując tym samym zainteresowanemu, że niema o tym zielonego pojęcia i utwierdzamy go w poczuciu nieudacznictwa, sprowadzamy do roli OFIARY. A sobie po cichu budujemy poczucie własnej boskości.Tymczasem nikt tego od nas nie chce, nie potrzebuje. Trzeba sobie uświadomić, że działania WYBAWCY mają w istocie egoistyczne podłoże. W ten sposób zaspokaja on własną potrzebę bycia potrzebnym. Zagłusza lęk przed odrzuceniem. Wypełnia swoją wewnętrzną pustkę. Stara się podnieść swoją często zaniżoną samoocenę. Przywiązanie OFIARY do siebie daje mu poczucie bezpieczeństwa. Nadaje sens jego aktywności. W ten sposób RATOWNIK sztucznie buduje poczucie swojej wartości i ważności. Taki WYBAWCA  wbrew nazwie sugerującej dobro, niestety jest w swojej roli toksyczną postacią.  Albowiem WYBAWCA ze swoją tendencją do stałego interweniowania i rozwiązywania wszelkich problemów OFIARY w  efekcie przejmuje za nią odpowiedzialność. Ubezwłasnowolnia ją. Przywiązuje ją do siebie. Stara się zająć jej życiem. Nie pozwala OFIERZE na samodzielne działania, na podejmowanie decyzji na własną rękę. Ogranicza autonomię tej osoby. To nie jest zdrowe dla obu stron. Warto podkreślić – WYBAWCA nie istnieje bez swojej OFIARY. Jej posiadanie jest mu niezbędne do utrzymania złudzenia bycia niezastąpionym. W konsekwencji jego postępowanie jest przeciwskuteczne. W interesie WYBAWCY nie leży bowiem rzeczywista emancypacja osoby prześladowanej, jej pełne wyzwolenie, zrzucenie przez nią roli OFIARY. Oznaczałoby to bowiem możność pójścia przez nią własną drogą. Drogą, na której nie byłoby już miejsca dla dotychczasowego WYBAWCY. 
W zdrowej relacji naszym zadaniem jest po prostu towarzyszenie innym w rozwoju (czyli konstruowaniu własnej historii) a nie dostarczanie im gotowych strategii na życie, czy życie za nich. Zatem jeśli starasz się naprawiać innym życie, bierzesz wszystko na siebie, żyjesz cudzymi problemami, poświęcasz się, ciągle wyciągasz kogoś z tarapatów, wydaje ci się , że wszystko zależy od ciebie, w twoim związku nie ma równowagi, a twój egoistyczny partner latami zmaga się z problemami i nic z nimi nie robi /bo i po co? nie musi, bo przecież wie , że i tak wszystko ogarniesz/, jeśli masz wrażenie, że bez ciebie wszystko się zawali... to może czas się zatrzymać? Przyjrzeć się sobie. Może to ten właściwy moment by : zejść na ziemię. By ZAJĄĆ SIĘ SWOIM ŻYCIEM . By urealnić siebie, skończyć z  próżnością i przestać przypisywać sobie boskie moce. Nikt z nas nie ma takich mocy by mieć wpływ na wszystko.  Ratowanie "świata" wbrew temu co przywykliśmy myśleć to nie jest nic dobrego ani chwalebnego. To raczej sygnał dla nas  by zadać sobie pytanie...czy aby ta ciągła potrzeba wspierania innych nie jest ucieczką, czymś w rodzaju wymówki, by nie skupiać się na własnych, nierozwiązanych problemach? 

Żeby pomagać innym, czasem trzeba najpierw pomóc sobie...








2 komentarze:

  1. Puenta jest niezwykle trafna. I wychodzi na to, że ogólnie trzeba wszystko robić z umiarem, nawet pomagać i przede wszystkim zadbać o siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadne przegięcie bez względu na to czego dotyczy nie jest dobre. Pomaganie innym jest ok. Jednak nie może odbywać się kosztem potrzeb tego, kto pomaga. Jeśli coś odbywa się naszym kosztem to to jest sygnał, że coś z nami jest nie tak, skoro na to pozwalamy. Może to kwestia braku umiejętności stawiania i bronienia swoich granic, może coś nie halo jest z naszą samooceną, a może to traumy z dzieciństwa sprawiły , że weszliśmy w role, które nam nie służą. Jednym słowem coś trzeba ze sobą zrobić...inaczej nic się nie zmieni. I tak pozostając w roli ratownika, o którym mowa łatwo wchodzimy w kolejną rolę "terapeuty", "zastępczego rodzica" ciągle przyciągając do siebie ludzi, którzy chcą zostać uratowani. Czyli takich, którzy czekają, aż pojawi się ktoś, kto odmieni ich życie. Przy czym to nowe życie powinno pojawić się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tacy pasożytują więc na nałogowym pomagaczu. Manipulują nim, grają na poczuciu winy lub go atakują. W ostateczności, gdy ratownik nie chce grać już roli dobrej wróżki lub księcia z bajki, odchodzą i szukają innego "plastra na swoje rany ". I żeby było śmieszniej to ratownik źle się z tym czuje, nie rozumie dlaczego... przecież dał z siebie wszystko a nie dostał nic w zamian i jeszcze potraktowano go jak zużytego grata. Takich ludzi, którzy dawali z siebie za dużo, a potem czuli się wykorzystywani i niedoceniani jest wokół nas multum, sama kiedyś taka byłam. :) Wybawiciel poświęca się dla innych. Bywa, że robi to nawet, gdy nikt go o to nie prosi. Bierze na swoje barki borykanie się z trudną sytuacją, pomaga nawet kosztem siebie, stawia wyżej potrzeby innych niż własne. A to błąd.

      Usuń

Nie wystarczy po prostu żyć...

  "Nie ma większego syfu niż życie. Wstajesz rano, idziesz do roboty, wracasz do domu zmachany, uśmiechniesz się krzywo do baby, ochrza...