Są osoby, które wydawać by się mogło, że mają wręcz wdrukowane pomaganie całemu światu. Wiecznie mają serce na dłoni, mnóstwo empatii, a przy tym zawsze wiedzą, co należy zrobić, by pomóc komuś uporać się z problemami. Niby super! Cóż za fantastyczna osoba, jaki dobry człowiek. Niezawodny... niczym pogotowie ratunkowe, gotów na każde wezwanie. Wyręczy, załatwi, ogarnie, wysłucha, doradzi, jak trzeba przytuli, pocieszy, podsunie rozwiązanie. I co istotne zawsze mówi "tak", nawet gdy to "tak" coraz więcej go kosztuje. By dopełnić ten obraz dodam, że w zamian, sam dostaje niewiele lub prawie nic. Mało tego, któregoś pięknego dnia widzi, że ktoś wbił widelec w to serce na dłoni. Opada z sił... a potrzebujących ciągle przybywa. Czemu więc to robi? Cóż, może chce w ten sposób poczuć się wartościową, dobrą, a nawet lepszą od innych osobą. Psychologia już dawno udowodniła, że nie ma czegoś takiego jak altruizm. Jest za to pseudo altruizm: dajmy innym, bo sami przy tym czujemy się dużo lepiej. I nie ma co się na to obrażać, bo nic w tym złego. Dawanie innym jest budujące i karmiące. Zawsze gdy dajemy, to także bierzemy. Przykładowo, kobiety, które żyją w trudnych związkach, wbrew pozorom mają z tego korzyść, ponieważ inni dają takiej kobiecie uwagę, współczucie, podziw, wsparcie. Ona dzięki temu może czuć się wspanialsza, lepsza. Dla wielu ratowników pomaganie jest sposobem na budowanie poczucia własnej wartości. Czują się dobrymi ludźmi tylko, gdy niosą pomoc, a przecież każdy potrzebuje takiego poczucia. Mogą kierować nimi także; chęć zdobycia aprobaty, przychylności otoczenia, potrzeba bycia docenionym, ale i kontroli nad innymi. Ratownik ma przecież pewien rodzaj władzy nad człowiekiem, któremu pomaga, ma też poczucie, że może naprawić innych. Wielu ratowników wierzy w swoją niezwykłą zdolność wpływania na ludzi. Ratując innych, odwraca również uwagę od własnych problemów. Unikanie zajmowania się sprawami, które w jego własnym życiu wymagają uporządkowania, może być nieświadomą motywacją. Gdyż daje dobre alibi - przecież nie mam czasu, inni mnie potrzebują. Skupianie się na trosce o innych pozwala nie myśleć o swoim życiu osobistym, co oczywiście jest iluzją, ale daje poczucie ulgi. Cechę ratownika można w sobie wykształcić już na bardzo wczesnym etapie życia. Dziecko superbohater jest przekonane, że ratowanie jest jedyną metodą, dzięki której może zwrócić na siebie uwagę rodziców, udowodnić im , że jest wartościowe itd.. W ten sposób uczy się zaspokajać swoje własne potrzeby pośrednio – poprzez zaspokajanie potrzeb innych ludzi. W pewnym momencie uznaje, że pomaganie to w ogóle jedyny uzasadniony sposób nawiązania kontaktu z drugim człowiekiem, tak więc w dorosłym życiu dobiera sobie przyjaciół, znajomych – tak buduje relacje. Wybiera ludzi, którzy potrzebują ratunku. Syndrom zbawiciela, białego rycerza albo kompleks mesjasza /tak to się też nazywa/ polega na potrzebie ustawicznego niesienia pomocy innym ludziom, często kosztem siebie i także wtedy, gdy pomoc wcale nie jest niezbędna. Sensem życia ratownika jest pomaganie, bardzo często również pod postacią działań, które w istocie są po prostu wyręczaniem kogoś. Zbawiciele często mają tendencję do stawania się niezastąpionymi... po prostu muszą czuć się potrzebni, zawsze, wszystkim i niemal w każdej sytuacji, nawet wtedy, gdy w rzeczywistości nie są. Jeśli to wszystko brzmi dla kogoś zbyt znajomo, to może jest to właściwy czas by pomóc tym razem sobie ? Może nie uwierzysz, może będziesz zdziwiony, ale prawda jest taka : nadmierne pomaganie może być szkodliwe – zarówno dla ciebie, jak i dla osób, którym pomagasz. Uwierz...świat naprawdę sobie poradzi i to całkiem nieźle, nawet jeśli nie będziesz wiecznie gasić wszystkich pożarów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz