niedziela, 6 kwietnia 2025

Rozważania z czekoladą w ustach ...


 Nie wiem jak to się mogło stać, ale odkryłam w czeluściach kredensu zachomikowaną i zapomnianą czekoladę. Radość, bo jest niedziela, wszystko raczej nieczynne, a gdyby nawet, to i tak nie pobiegnę do sklepu, bo mi się nie chce no i się odchudzam przecież. Znalezione nie kradzione, więc wstydu nie będzie... jeśli zjem rządek, no, może dwa?!  Choć jak znam siebie nie spocznę póki nie zjem całej. Poza tym takie wyleżane podstarzałe nieco kalorie już tak nie tuczą - chyba? Przy okazji naszły mnie  rozważania nad czekoladą. Rozgryzając kosteczkę po kosteczce zastanawiam się czy człowiek w ciągu życia mądrzeje w tempie jednostajnie przyspieszonym? Czy stopniowo dojrzewa we wszystkich dziedzinach życia, by pod koniec faktycznie zostać najlepszą ze swoich wersji? Moje doświadczenie temu przeczy. Czasem myślę, że najlepszą wersją siebie już byłam...ta zmodyfikowana przez życie wydaje mi się już taką nie być. W wieku trzydziestu lat byłam obowiązkowa i konsekwentna. Białe to białe, czarne to czarne... żadnych barw pośrednich, żadnego doginania się. Prawda zawsze zwycięża. Miałam głębokie przeświadczenie, że życie to jest zadanie do wykonania, a egzaminatorem jest jakaś Siła Wyższa. Oczywista, że chciałam zdać ten egzamin celująco więc bardzo się starałam. Nie byłam idealna, wręcz odwrotnie ciągle czułam się nie wystarczająca, byłam bardzo zżyta z moimi kompleksami,  ale nie używałam brzydkich wyrazów i uważałam, że małżeństwo jest najlepszą formą istnienia w społeczeństwie, zaś żelazna wierność jest podstawą związku. Walczyłam o "Złotą Palmę" matki roku, żony roku, pracownika roku, córki roku, gospodyni roku itp. Niestety życie zweryfikowało moje naiwne choć tak bardzo zaangażowane podejście. Okazało się, że mąż ma zdecydowanie inną koncepcję na siebie. Wcale nie chce być przodownikiem pracy, wolałby wcale nie pracować, zapomniał, że założył rodzinę, wierność też nie była jego mocną stroną. Wszystkie konferencje pokojowe kończyły się fiaskiem. A ja dojrzewałam. Potwierdziła się stara prawda, że gdy w zaprzęgu jeden koń dobrze ciągnie, to drugi przestaje. Wreszcie dotarło do mnie, że i tak sama ciągnę ten wóz - więc się rozwiodłam. To oczywiście pozwoliło mi pozbyć się jednego dużego problemu czyli męża ale poza tym niewiele zmieniło. Cała reszta problemów została.  A, że życie nie stoi w miejscu więc po latach rekonwalescencji znowu się zakochałam i wzięłam drugi ślub.  Wydawało się, że tym razem to będzie nowy super sezon serialu biograficznego, bohaterka zmieniła już nieco styl i środowisko, jej świadomość się rozszerzyła i wydawało się, że tak już zostanie.  Ale człowieku, nie panosz się we własnym losie! Nie jesteś w stanie go kontrolować. Nowa miłość najpierw bywa nadziemską witalnością, a potem się racjonalizuje, dochodzą komponenty przyziemnej codzienności, wyłażą z człowieka cechy które starał się maskować, a których ty w miłosnym zaślepieniu nie zauważyłaś. I tak w kolejnym sezonie serialu biograficznego bohaterka radykalnie zmienia poglądy na wierność, na miłość, na uczciwość małżeńską a nawet na piękno mowy ojczystej. W moim przypadku piękny progres doznał regresu: nie uważam już, że małżeństwo jest źródłem szczęścia i oto potrafię przeklinać jak szewc...odkryłam, jak wielką ulgę daje soczysty wulgaryzm! Wyleczyłam się z naiwności. Ostatecznie i ten serial kończy się fiaskiem. Okazał się totalnie nierentowny. Mamy więc rozwód i kolejny raz muszę się podźwignąć, udowodnić sobie i światu, że dam radę. Nie było łatwo. Jednoosobowa odpowiedzialność za wszystko w firmie pt. RODZINA jest bardzo wyczerpująca. Podołałam, ale gdybym dziś znowu mogła być młoda i miała /z tą moją teraźniejszą wiedzą i doświadczeniem/ podjąć decyzję o założeniu rodziny i posiadaniu dzieci, mocno bym się zastanawiała. Bardziej bym była na nie, niż na tak.  Grubo po czterdziestce gdy dzieci stały się dorosłe, zrobiło się wokół mnie ciszej i mogłam nieco zwolnić... wreszcie mogłam się rozejrzeć wokół a także zajrzeć w siebie. W efekcie tego zobaczyłam jak mało było mnie w moim życiu. Zawsze dyspozycyjna i na maksa oddana dla innych... prawie zapomniałam o sobie. Poczułam, że czas z tym skończyć. Czas wreszcie zadbać o siebie i sprawić sobie trochę radości. Żyje się raz i należy to wykorzystać. Na pewno nie można nadrobić straconego czasu. Ale dzięki zmianie priorytetów i podejścia do samej siebie udało mi się jeszcze znacząco powiększyć mój osobisty zbiór pięknych wspomnień dotyczących poznanych ludzi, odwiedzonych miejsc, czy przeżytych zdarzeń. Tak sobie myślę, że starzenie się jest równie złożonym procesem jak dorastanie. Na tym etapie życia też robi się głupoty, klnie i niekoniecznie jest się tą najlepszą wersją siebie. Człowiek w każdym wieku co jakiś czas doznaje dezintegracji osobowości, a potem zaczyna od nowa i to nie zawsze na odpowiednim poziomie. Nie ukrywam zaczęłam już ostatni sezon mojego autobiograficznego serialu. Jak się potoczą dalsze losy bohaterki - nie wiem. Ale wiem, że przy tych rozważaniach opchnęłam całą tabliczkę czekolady. I to by było na tyle w kwestii czy człowiek w ciągu życia mądrzeje na tyle by u jego kresu stać się najlepszą wersją siebie ... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przemoc szkolna ...

  Przemoc rówieśnicza to poważny problem dotykający dzieci i młodzież w szkołach. Obejmuje różne formy przemocy — fizyczną, werbalną, emocjo...