Grudzień jest dla mnie miesiącem ekstremalnym, to najbardziej stresujący mnie czas w roku. Myślę , że nie tylko dla mnie... pewnie większość ofiar systemu emerytalnego żyjących w pojedynkę podziela moje zdanie. Szczerze?...wolałabym odwołać święta, zniknąć na ten czas i wrócić po Nowym Roku. A najlepiej, żeby tych świąt w ogóle nie było. Nie chcę być zapraszana na wigilię jako ta samotna i do tego "uboga krewna", nad którą inni się litują a jeśli nawet się nie litują i kierują się innymi pobudkami, to i tak czuję się niekomfortowo. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że moim kosztem poprawiają sobie własne samopoczucie. Ten cholerny "magiczny" czas /zaczynający się praktycznie już od Wszystkich Świętych/ jest na tyle skomercjalizowany i spinający, że doświadczam trwającego niemalże miesiąc podwyższonego poziomu stresu i nie jest to dla mnie przyjemne. Powiem więcej ten długotrwały nadmiar "Jingle Bells/ów ", choinek, światełek, czerwieni, całej tej wariacji itp sprawia , że czuję się przebodźcowana i zwyczajnie obrzydza mi to święta. Gdy do tego dodać mój portfel, który nieustannie zawodzi jak w tej reklamie : " tak niewiele mogę ci dać" i ciągle rosnące ceny, za którymi podąża konieczność ograniczeń i rezygnacji sprowadzając emerycką egzystencję do wegetacji to nic dziwnego, że człowiek na hasło święta reaguje jak "byk na czerwoną płachtę." Sezon świąteczny, który powinien być przeżywany w atmosferze spokoju, radości i miłości, przeradza się w okres stresu, nadmiernego wydatkowania, sprzątania, krzątaniny w kuchni i szaleńczej pogoni za prezentami. Ludzie owładnięci pragnieniem odtworzenia idealnej Wigilii i doskonałych świąt jak z reklamy APART/u dwoją się i troją, by wszystko było w tym okresie doskonałe. Zapominając często, że bożonarodzeniowa radość i szczęście nie pochodzą z prezentów, wykwintnych potraw czy świątecznych dekoracji. Pochodzą z możliwości bliskości relacji z drugim człowiekiem. I tu zaczynają się schody. Bo z relacjami w naszych czasach jest jak jest, najczęściej dopiero z okazji świąt wszyscy udają bliskość bo tak wypada, pojawia się rodzinność bo tak nakazuje tradycja, niektórzy bogobojni zwaśnieni, zaczynają machać gałązką oliwną i nawet się godzą albo przynajmniej na okres świąteczny, biorą tymczasowy rozejm... bo ksiądz nakazał w kościele, bo tak wypada w święta. Gadki o bliskości raczej nie trafiają do wnuków ... one zwyczajnie czekają na fajne prezenty inaczej będą wyraźnie niezadowolone. Brak wykwintnego, dobrze zastawionego stołu też nie wchodzi w grę- przecież tradycja nakazuje 12 potraw i takie tam. Jakby tego było mało dodam jeszcze, że w tym około i stricte świątecznym czasie ludzi w schyłkowej fazie życia często łapie chandra. Boleśniej niż zwykle odczuwają samotność, starość, brak zrozumienia, brak ważnych i bliskich sercu ludzi. Na tym etapie życia niestety najwięcej znajomych ma się na cmentarzu. Jak więc czuje się w tym wszystkim samotna i ze swoimi chandrami emerytka, kiedy ma świadomość, że na żadnym polu nie może sprostać świątecznym wymogom ani też oczekiwaniom swoich bliźnich. A do tego nawet gdyby chciała ulotnić się /zbiec w sobie tylko znane rejony/, by zwyczajnie nie ulec powszechnej "magii świąt" i spędzić je po swojemu, tak jak sama tego chce... to po całym przepracowanym życiu okazuje się, że nie może... bo zwyczajnie jej na to nie stać.
To jest w ogóle hit, że zaraz po Wszystkich Świętych są dekoracje bożonarodzeniowe... Coś okropnego. To, co opisujesz wydaje się przytłaczające i smutne, bo pozbawiona jesteś tego, żeby spędzić ten czas tak, jak Ty chcesz. Zaproszeń można nie przyjmować, choinki można nie ubierać, można zamknąć drzwi na klucz, a telefonu nie odbierać. Ja też za grudniem nie przepadam.
OdpowiedzUsuńOczywiście masz rację można nie otwierać, nie przyjmować itp... ale świadomość tego pozostaje , zasadniczo to niczego nie zmienia i jeszcze musisz się tłumaczyć... :(
Usuń