Domowy KOKONIK bywa kuszący i może nam służyć jednak pod pewnym warunkiem. Pod warunkiem, że domowe pielesze nie staną się jedyną strefą komfortu, której za nic nie chcemy opuszczać. Ciepły kocyk, kapcioszki, gorąca herbatka w ulubionym kubku, serial, książka, brak konieczności ruszania się z domu, w którym jest wygodnie, przyjemnie, niespiesznie, a przede wszystkim "po mojemu". Minimum zbędnych bodźców, odpoczynek od ludzi i zewnętrznego zgiełku. Życie w kojącym domowym azylu jest kuszące, bo takie odcięcie się od wszelkich zbędnych bodźców staje się lekarstwem, swoistym kojącym balsamem dla skołatanej duszy. Stworzenie sobie bezpiecznej przestrzeni, takiego prywatnego KOKONU owszem, może być nawet formą zdrowej troski o siebie, ale taka przeciągająca się tendencja zamykania się w swoim KOKONIE może też wzmocnić poczucie samotności i trwałego odłączenia od stada. Piszę o tym bo dotarło do mnie, że sama od dłuższego czasu tak postępuję. Wydawało mi się, że izolacja mi służy. Niestety zauważyłam, że im dłużej ona trwa, tym bardziej się zagnieżdżam w swoim KOKONIE i coraz trudniej jest mi z niego wyjść. To co miało być chwilowym detoksem od nadmiarów życiowych problemów, męczących interakcji, okazją do pobycia ze sobą sam na sam tym razem jakoś tak bardzo się przeciągnęło w czasie. I sprawiło, że niejako na własne życzenie wycofałam się z głównego nurtu życia i zjeżdżam na boczny tor, zaszywając się coraz bardziej i bardziej w domowym azylu. Dobrowolne wypisałam się z list gości wszelkich imprez i spotkań towarzyskich, wyautowałam się ze sztafety w tłumie w bezpieczną oazę swojego mieszkania, które stało się moją pustelnią, sanktuarium emocjonalnego wytchnienia. I przez jakiś czas to się sprawdzało...niestety przestało. Dostrzegam, że to odosobnienie w pewnym momencie zaczęło działać przeciwko mnie, zdecydowanie przestało mi służyć, zaczęło uwierać. Wcześniej w sposób bardziej umiarkowany praktykowałam okresowe "odłączanie się od stada" by odetchnąć, przywrócić równowagę, wewnętrzną harmonię. Taka chwila samotności ułatwiała mi dalsze funkcjonowanie, wspierała mój dobrostan. Tym razem widzę, że straciłam nad tym kontrolę i przybrało to formę izolacji. A przecież nie o to mi chodziło. Bo tak naprawdę to nie jestem zdeklarowaną domatorką, lubię ludzi, lubię z nimi być, lubię życie, lubię gdy coś się dzieje, lubię płynąć z nurtem...zaś poczucie wyautowania, na które co tu dużo gadać w dużej mierze sama się skazałam jest dla mnie trudne do zniesienia...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Życie zaczyna się po opuszczeniu wygodnego kokonu...
Domowy KOKONIK bywa kuszący i może nam służyć jednak pod pewnym warunkiem. Pod warunkiem, że domowe pielesze nie staną się jedyną strefą k...
-
Nigdy nie bałam się upływu lat... przeciwnie uważałam i dalej tak uważam, że z wiekiem, człowiek staje się mądrzejszy, a przez to i fajnie...
-
Ludzie przychodzą, ludzie odchodzą. Niby wiem o tym, ale za każdym razem, gdy się to zdarza, jestem zaskoczona. Tak było i tym razem gdy n...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz