O tym, jak trudne niekiedy bywa życie, wie wielu z nas. Złe doświadczenia z dzieciństwa, niełatwy okres dorastania, problemy rodzinne, choroby, doświadczenie śmierci bliskich… Te i wiele innych wydarzeń sprawiają, że niekiedy czujemy się dosłownie przygnieceni i wydaje nam się, że dłużej już tego ciężaru nie uniesiemy. Zaśmiecamy swój umysł "martwieniem się na zapas". Zamartwiamy się przeszłością albo przyszłością ...albo jednym i drugim naraz. Zapominając, że przecież przeszłości nie możemy zmienić, można co najwyżej o niej zapomnieć (lub przepracować np. z psychologiem, jeśli była trudna), ale nie można jej zmienić. Z kolei przyszłość jeszcze nie zaistniała i nawet nie wiemy czy zaistnieje, nie jest realna, ale możemy ją kształtować naszymi działaniami. To ostatnie przekonanie jak nam się wydaje uzasadnia nasze zamartwianie się przyszłością. Niestety znowu zapominamy o oczywistym fakcie a mianowicie o tym, że samo zamartwianie się nie jest działaniem, więc także tej przyszłości nie zmieni. Jedynie nasze działanie tu i teraz może mieć wpływ na przyszłość, ale samo zamartwianie się to taka "sztuka dla sztuki" i nie ma większego sensu. Kradnie nam czas, wpędza w niepotrzebny stres, wzbudza lęk, prowadzi do złych zachowań. Przykładowo...martwimy się, że nikt nas nie pokocha, więc wiążemy się z pierwszym napotkanym człowiekiem, który okazuje się niestety nieodpowiednim partnerem i staje się powodem naszych realnych zmartwień. Martwimy się o swoją sytuację finansową, więc pracujemy ponad siły na 2 etaty do późna zaniedbując swoją rodzinę, swoje zdrowie... itp. Zmartwienia kładą na nasze barki ciężar nie do udźwignięcia. A są nierzeczywistymi wyobrażeniami. Dlaczego, w jakim celu dręczymy samych siebie- nie wiem. Zatem, może zamiast bezsensownie się martwić, lepiej skupić się na teraźniejszości i żyć bardziej świadomie tu i teraz... doceniając to co jest. Tak sobie myślę, że prawdziwym antidotum na nawyk zamartwiania się jest – wdzięczność. Przecież nie możemy jednocześnie zamartwiać się i być wdzięcznym. Albo, albo. Gdy nauczymy się widzieć dobro każdego dnia nawet w najdrobniejszych jego przejawach i nauczymy się dziękować za wszystkie dobre rzeczy, jakie przytrafiają się nam, to wiele trosk wyda się nam niepotrzebną stratą czasu. Będzie nam łatwiej skupić się na teraźniejszości, na tym na co naprawdę mamy wpływ. Nasz mózg ulegnie pewnemu przeprogramowaniu... przestanie nam podsyłać horrory i zmuszać do martwienia się. Rozbudowując wdzięczność, dostrzegamy też z czasem, że nie na wszystko mamy wpływ a w związku z tym dajemy sobie też przyzwolenie na to by np. to i owo odpuścić... naprawdę życie staje się prostsze, radośniejsze i jakby mniej skomplikowane - bo sami sobie już go tak nie komplikujemy. Oczywistym jest, że ciągle zamartwiając się nie możemy być szczęśliwi i nie możemy też cieszyć się tym, co mamy tu i teraz...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zacząć od siebie...
Niezmiennie zadziwia mnie, że wiele osób ciągle naprawdę wierzy, że jak znajdzie tą jedyną osobą, idealnie dopasowaną do siebie tzw. "...
-
Nigdy nie bałam się upływu lat... przeciwnie uważałam i dalej tak uważam, że z wiekiem, człowiek staje się mądrzejszy, a przez to i fajnie...
-
Ludzie przychodzą, ludzie odchodzą. Niby wiem o tym, ale za każdym razem, gdy się to zdarza, jestem zaskoczona. Tak było i tym razem gdy n...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz